Te dzieci były wstydliwym sekretem Sowietów. Niewielu o nich wiedziało. „Zwierzęce twarze, bełkot i pusty wzrok”

Te dzieci były wstydliwym sekretem Sowietów. Ich tragedia, życie, a nawet śmierci często przemilczana, pomijana, lekceważona. Ale one były również częścią rosyjskiego obrazu. Obecne na ulicach Moskwy, Leningradu, czy Riazania. O kim mowa? O bezdomnych sierotach, uciekinierach, i małych przestępcach. W sowieckim systemie nie było dla nich miejsca.

Sieroty porzucone przez rodziców, uciekinierzy z domów dziecka i bezdomni, żebrzący o kawałek chleba. Zdziczałe dzieci pozbawione opieki, wyzbyte z miłości i empatii, chciały tylko przetrwać. Większość z nich, kiedy trafiła na ulice, miała trzy, pięć, czasem może siedem lat. Tylko nielicznym udawało się przeżyć. Socjalistyczny kraj zgotował im prawdziwe piekło na ziemi, dając jasno do zrozumienia, że są poza systemem.

Wstydliwy problem Sowietów. Zapomniane dzieci, których nikt nie chciał

Problem bezdomności występował od zawsze. Szczególnie nasilał się w okresie wojen i konfliktów. Przez niektórych przemilczany i zapomniany, a często także traktowany marginalnie. Jednak kiedy mówimy o dzieciach wyrzuconych na ulicę, całość nabiera zupełnie innego znaczenia. Doskonałym przykładem będzie tu historia bezdomności na ulicach sowieckich miast, gdzie według niektórych szacunków historyków, problem ten dotyczył ponad sześciu milionów dzieci. Zapomniane, niekochane, wyrzucone z systemu. Ich los dla większości mieszkańców Moskwy, czy Leningradu był obojętny. Ale one były. I próbowały przeżyć.

Bezprizorni, czyli dzieci o pustym wzroku i zwierzęcych twarzach

Dlaczego zatem trafiły na ulice? Większość przypadków bezdomności dzieci dotyczy krwawego terroru, który zgotował Rosjanom Feliks Dzierżyński (twórca Czeki), a także zawieruchy wojennej, czy ogromnej fali głodu. Kiedy dorośli ginęli od kuli, umierali z głodu i pragnienia, lub znikali w murach Łubianki – pozostawiali po sobie dzieci, których losem nikt się nie przejmował. Niektóre trafiały jako tania siła robocza do innych rodzin, ale te, które miały miej szczęścia – lądowały na ulicy.

Włóczą się gromadami, niepodobne do człowieka, wydając dźwięki ledwie przypominające ludzką mowę. Mają wykrzywione, zwierzęce twarze, skosmacone włosy i pusty wzrok

 – pisał w latach 30. XX wieku brytyjski dziennikarz, którego słowa cytuje portal wielkahistoria.pl. Nie miał na myśli dzikich bestii z syberyjskiej tajgi, ale dzieci, żyjące na ulicach. System nazwał ich „bezprizornymi”.

Były to sieroty, mali włóczędzy, bezdomni. Zdziczałe istoty pozbawione jakiejkolwiek opieki. W większości liczyły sobie od trzech do siedmiu lat, a socjalistyczna kraina szczęśliwości stała się dla nich piekłem na ziemi. Według szacunków ich liczba przekraczała sześć milionów. A prawdopodobnie była znacznie wyższa

– o bezpirzornych wspomina również portal ciekawostkihistoryczne.pl.

Do tej grupy osób zaliczały się zatem wszystkie osierocone dzieci, które z różnych przyczyn wylądowały na ulicy. Ich grono powiększyła również młodzież, która uciekła z rodzin patologicznych i z placówek opiekuńczych. Zdecydowaną większość z nich stawała się młodociani przestępcami, trudniącymi się drobnymi kradzieżami, ale także napadami, wymuszeniami, prostytucją, handlem narkotykami, rozbojami i żebractwem.