Sezon grzewczy największym zagrożeniem dla PiS 

Ryzyko braku węgla dla gospodarstw domowych to nie problem, który władza – jak to ma w zwyczaju – może przeczekać lub przykryć czymś innym. Dlatego trwa poszukiwanie remedium. Mnogość dyskutowanych w rządzie propozycji i wewnętrzne konflikty świadczą o sporej nerwowości w szeregach partii rządzącej.

Dziś rząd ma się zająć projektem nowelizacji ustawy, która wprowadziła dopłaty dla firm skłonnych dołączyć do systemu sprzedażowego pod egidą PGG, by sprzedawać surowiec w cenie poniżej 1 tys. zł za tonę. Problem w tym, że chętnych było mało, bo rządowe rekompensaty odbiegają od aktualnej ceny rynkowej. Dlatego rząd zamierza sięgnąć po znane i charakterystyczne zwłaszcza dla tej ekipy rozwiązanie, czyli dosypać pieniędzy obywatelom. Szczegóły mamy poznać dziś, natomiast według dotychczasowych sygnałów z obozu rządzącego dyskutowany był pomysł 1 tys. zł jednorazowej dopłaty. Pytanie tylko, czy Polacy będą mieli gdzie węgiel kupić, bo dziś na składowiskach go brakuje.

PiS, jak żadna dotąd ekipa rządząca po 1989 r., nie ma szczęścia do węgla. W czasie gdy odchodziła od niego cała Europa, polski rząd traktował pozostanie przy „czarnym złocie” jako ostatni szaniec naszej suwerenności. W pewnym momencie – pod wpływem zielonej polityki unijnej i sytuacji, w jakiej znalazła się energetyka – doktryna węglowa PiS uległa radykalnej zmianie. Już nawet najwięksi zwolennicy węgla zaczęli dostrzegać konieczność stopniowego odchodzenia od paliw kopalnych i zarysowania harmonogramu wygaszania kopalń. Tyle że niedługo po tej mentalnej zmianie w PiS nastąpiły zmiany geopolityczne (w tym wojna), które zrewidowały wiele dotychczasowych założeń. W efekcie z węglem trzeba się przeprosić, przynajmniej na jakiś czas. Tylko że to samo robi dziś cała Europa, odcięta unijnym embargiem od dostaw z Rosji. A to winduje ceny do niespotykanych wcześniej poziomów.